This is additional content area. Learn more
Mieczysław Gajda: Bardzo znaczącym małżeństwem na Świeżej byli państwo Grzybowscy. On był atletycznej budowy, łysusieńka głowa jak dupka u dziecka, się mówiło, silnie zbudowany, bardzo taki otwarty, ściskał wszystkich, mało żeber nie połamał. Jania Grzybowska była bardzo przystojną kobietą. Szczupła, ale cycki ma, tak mówili. „Popatrz, Janka szczupła, ale cycki ma, jakby była grubaską! Jak ta gruba pani Ania z 11. Listopada ze sklepu spożywczego”. Czarnowłosa, piękna, ubierała się ładnie. Budziński jej robił, szewc, takie pantofelki na karku, na takiej koturence, to były modne. No i kochali się bardzo, bardzo często. Henio był podrzucany gdzieś na noc, bo rodzice chcieli porozmawiać. I któregoś dnia… Ach, na podwórku to wszystkie okna na pierwszym piętrze i na parterze i miały też takie zazdrostki, to się mówiło. Zazdroski, ale u nas się mówiło zazdrostki. To była taka firaneczka naciągnięta na tasiemkę w połowie okna i na dole okna, a na środku ściśnięta, takie się robiły dwa trójkąciki, wachlarzyki, jakąś wstążeczką. Ale przeważnie ta wstążeczka była wyciągnięta, bo przez te zazdrostki panie podglądały, co się dzieje na podwórzu. Co ona, trzeci raz leci do toalety? Sraczki dostała. I, proszę pana, i pan Grzybowski wychodził, studnia była, ubrany w spodnie jasne, piękna biała koszula, łeb łysy, taki opalony. I mówił: „Panie proszone na parapeta! Nie przez zazdrostki, tylko osobiście wysłuchacie. Zabiję! Zabiję. Moja przeze mnie tak ukochana małżonka, matka mojego jednego syna Henryka, pierworodnego, więcej nie będziemy mogli mieć, nie przeze mnie, Boże broń”. I mówi: „Matka mojego syna, żeby się wyrazić tak ogólnie i żeby panie wszystkie zrozumiały, skurwiła się”. „Co pan mówi, Janeczka pana?”. „Nie Janeczka, tylko kawał ścierwa”. „Z kiem, panie Grzybowski?”. „Z tem garbatem grabarzem”. „W imię Ojca i Syna, chyba pan żartuje, żona pana jak lalka, chłopa ma takiego wyrzeźbionego i z tym garbusem by się puściła? Co ona w nim widzi!”. „Widocznie ma jakieś ukryte fawory, zalety”. I mówi: „Skąd się pan dowiedział?”. „Nie mogę powiedzieć, bo związany jestem przysięgą na Boga”. „Ale może pan powiedzieć – chłop czy kobita?”. „No to mogę powiedzieć. Przysięgałem, że nie powiem, kto, ale czy, mówi, z cipką czy z fiutkiem, to mogę powiedzieć. Kobita”. „Panie Grzybowski, pan wierzy kobicie… Pan jest chłop jak malowanka, chciała pana rozwieść z żoną i sama by się panu do łóżka położyła”. „Nie, to uczciwa kobieta. Więcej nie mogę powiedzieć, bo się domyślicie. Ale teraz uważajcie. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Amen. Jak złapię ścierwo, to będę walił, tłukł, aż zabiję! A jeżeli tego nie zrobię, to żeby jednego mojego jednorodzonego syna Henia na naszej ulicy samochód rozjechał na miazgę”. No po naszej ulicy nie jeździł żaden samochód. To było dwadzieścia metrów, boczna taka. „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Amen”. No i kobiety w krzyk: „Panie Grzybowski, nie może pan, trzeba wybaczyć!”. „Całe życie jej wybaczyłem, ale nie do tego stopnia, nie byłbym mężczyzną. Nie daruję, zatłukę ścierwo, zabiję!”. Jania w tym czasie chowała się po mieszkaniach, pod stół wchodziła z obrusem. I kiedyś tak było, że ona była pod naszym stołem z obrusem, a on przyszedł całować ręce mojej matki. Mówi: „Pani, pani Zuziu, pani jest przykładną matką i żoną. I za takie miałem to ścierwo moje, a się okazało… Nie ma Miecia?”. „Jest, jest, tam się bawi”. „Zwykłą kurwą”. Mówi: „Patrz pani”. No i potem się okazało, że to nieprawda. Nieprawda i Grzybowski ubrany w marynarkę, w białą koszulę, w spodnie, garnitur… Jania była u fryzjera, przepraszali się całą noc, mało obraz nie spał, nie spadł ze ściany, Budzińskiemu „Święta rodzina”. Wisiała tak wzdłuż, jak całe łóżko było panoramiczne. I Żydzi przychodzili, sprzedawali kilimy, obrazy święte, garnki… Na raty. I mama też wzięła taką w jaju, w ładnej ramie, „Madonna z zieloną poduszką” się nazywa ten obraz. Madonna, oczywiście piersi, jak to u Matki Boskiej, nie widać, ale niby że jest. I ja myślałem, że to jest taki jakiś oleodruk. Jestem w galerii Uffizich we Florencji, wchodzę do sali, gdzie jest Rafael, gdzie jest Botticelli, gdzie jest Giotto, Masaccio, Fra Angelico, same takie cymesy. Patrzę – Matko Boska! Moja Pani, Panna Matka Boska z dzieckiem! Ten sam obraz. Też w jaju, tylko że prostokątny obraz, tylko lustro jest zrobione jajowate. To się okazało, że to Żyd przyszedł, ale przyszedł, 1 września wybuchła wojna, pierwszą ratę, na raty, sprzedałam i dywan taki, huculski wzór, w fryzowane takie choinki. Mama kupiła, jakieś tam pieniądze wpłaciła, już więcej nie przyszedł. Albo musieli gdzieś uciekać, bali się… I także za darmochę dostaliśmy resztę.
Prowadzący: Ale nie spadł ten obraz wtedy, jak oni się przepraszali?
M.G.: Nie, nie, nie, oni na parterze. Myśmy byli zabezpieczeni piętrem.