Krystyn Karol Machczyński: Więc tak… ja do tych, do tych zabawek to z początku, oczywiście jak byłem mały, to miałem to, co dzieciakom do, dają do wózeczków, jakieś takie zabaweczki te małe. Natomiast potem, jak już, ja szybko stałem się dorosły, bo w latach 5 czy 6 lat to ja już byłem dorosły chłopak, to moja podstawowa zabawka to był tak – ten drewniany karabin z gumą do strzelania, a Jagiellońska 25, po sąsiedzku, był zakład mechaniczny. Zakład mechaniczny, który miał prasę i robił różne rzeczy i wykrajał takie małe odpadki, kuleczki. No to myśmy całe kieszenie tego mieli, to były naboje, nie. Do czasu dokąd nie poszliśmy tam gdzie są teraz niedźwiadki, Park Praski, tam była, tam rosła kapusta. I tam prowadziliśmy wojny, wojny. W 45, już jak wyzwolona była Warszawa, wojny prowadziliśmy i paru z jednej strony, paru z drugiej. Do momentu kiedy, jak któryś strzelił i zrobił ranę drugiemu w czole, okazuje się, że ten nabój przeszedł przez całą kapustę i jeszcze miał tyle siły, żeby zrobić mu dziurkę małą tutaj, w czole. Czyli jakby trafiony był bez kapusty to by nie żył. I odłożyliśmy te naboje. To już z tego nie strzelaliśmy. Jak wyglądał? Z drewna, taka listwa drewniana, długa – taka mniej więcej dotąd. No z półtora metra listwa i tutaj na górze gdzie lufa to tak cieniej, na dole grubiej, do góry przybita guma z dwóch stron, taka guma podwójna, na końcu tej gumy taki uchwyt do tych naboi, tutaj, taki specjalny i na dole, do tej szerszej części przewiercona dziurka i zrobiony spust. Żeby tą gumę było za co zaczepić i potem tu cyngiel z tego zrobiony. I tak się przymierzało i za cyngiel, guma spadała i z tym nabojem leciała. To była taka proca przedłużona. Siła olbrzymia, bo to długa guma, naciąg. Tak jak kusza teraz, coś takiego, no. To z tego żeśmy strzelali. Nabojami, albo innymi też, szyszkami, różne rzeczy…
A jeszcze, jeszcze z Niemcami to miałem tak, że tak ojciec przed samym jak go wywieźli do Niemiec, to przed tym samym kupił mi jakiś taki malutki rowerek na 4 kółkach chyba. I ja sobie zrobiłem z drewna karabin na z tym, na gumę, na procę, i z tym rowerkiem na ramieniu jeździłem. A u Władka IV to było 20 metrów. Tam było gestapo, szpital i stali gestapowcy na warcie. A ja podjeżdżałem tym rowerem, zsiadałem z roweru, brałem karabin i ich rozstrzeliwałem normalnie, a oni mi dawali pomarańcze. Ale dlaczego – bo byłem blondyn, niebieskie oczy. Aryjczyk. No to Kinder, Kinder, ich kumpel.