Ryszard Osiński: To co ja widziałem, ta ryksza, te zachowania – małpie gaje, to wszystko, kiedyś te zasady na Brzeskiej – drzwi otwarty były, że sąsiad sąsiada nie okradł, a drzwi były otwarte, teraz już nie ma tych zasad. Kiedyś były takie zasady, właśnie te wolnościowe takie grypsiki, takie tego, że było nawet takie tego, że… i było nawet żeby ziomek ziomkiem został, takie braterstwo broni, to się szło na klatce, ciął lekko żyletką on i się krew do krwi, i już byliśmy ziomami, że trzymaliśmy się jeden za drugim w obronie czy coś, że jak coś tego jeden drugiemu pomagał.

Prowadzący: Sztama.

R.O.: Sztama taka była. Trzeba było krańcować. Kraniec. Krańcować, to znaczy żeby nie mówić „kurwa”, tylko „kurwa twoja mać”, tego, bo jak powiedziałeś „kurwa”, to znaczy jakbyś ubliżył swojej albo komuś matce.

P: A kurwa mać już nie?

R.O.: Nie. Bo to jest te krańcowanie. Nie mówisz same „kurwa”, tylko „kurwa twać”, „kurwa fa”, albo „kurwa twoja mać”, no.

P: Czyli te dodatki są tym krańcem?

R.O.: Krańcem, o-o. I na przykład jak ktoś jadł, to się mówiło „nie szamać, żarcik”. To znaczy albo bąka puściłeś, albo siusiu robiłeś. Skończyłeś, to w tym czasie.

P: Ale to takie w więzieniu raczej, no bo to zazwyczaj…

R.O.: Tak, ale na wolności tak w latach ’70, ’60 to było takie właśnie jak były cyngwajse, i jak cyngwajs musiałeś, to nie wolno ci było samemu sobie wydziargać, tylko o pozwolenie kilku gitowców czy można, że… jesteś w porządalu, jesteś gitowiec, w porządku, możesz sobie dziargać. Tu była kropka – to jest pijak, tu jak zamknął oczy to śpioszi, serce no to jest tak jak cyngwajs, bo kiedyś serca takie, kurwa, dziargali. No to jest to samo co i cyngwajs – lepszy jaki człowiek, coś takiego, taki naprawdę w porządku. Były te zasady, że nikt nikogo nie zaczepił, że sztamę się trzymało. Ktoś był na takim pewnym – uciekł sobie z domu, to mu się tam kanapkę wyniosło, jakieś ciuchy, coś dało, coś tego, no. Któryś, któryś się jakoś źle zachowywał, czy któryś któregoś dał, gdzieś tego, gdzieś się poskarżył, tego, no to już się go odsyłało na boczek. No było naprawdę – ręka rękę myła i jeden drugiemu sztamę trzymał i się żyło dobrze. no było… pamiętam kiedyś te czasy jak tu jeszcze na Ząbkowskiej, jak stałem w gronie z kolegami, a któryś akurat był, czy wyszedł z więzienia, czy coś, był obstrzyżony na łyso – dosłownie jak ludzie zobaczyli pod bramą i któregoś jednego łysego, czy, przechodzili od razu na drugą stronę – bali się przechodzić. Bo teraz to już jest moda. Łysy, kucyki… przecież kiedyś nie było do pomyślenia, żeby kucyka nosił. Wśród elity takiej naszej gwary takiej, to już był „ciota”. Jak już grałem tego, już tak starałem się nie nosić włosów za uszy, nie przykrywając uszów, bo tu już były trochę za długie wśród naszego rewiru zasad, bo wtenczas podejrzewali, że jak czy długie włosy, że już jesteś hipisem. A w tych czasach – lata ’70, ’60, hipisi byli do tego naszego rewiru, byli nie do przyjęcia.