UWAGA! Ten epizod możesz również znaleźć na naszym kanale na YT

Halina Cieszkowska: Szczerze mówiąc, to na pewno w PRL-u były rzeczy pozytywne. Na przykład bardzo było piękną akcją i w ogóle taką pożyteczną, to były te dni oświa… kultury, książki i prasy. Ponieważ jakoś wszyscy łaknęliśmy polskiej książki i tak dalej, więc to było coś bardzo, bardzo miłego. Ten kontakt z autorami bezpośredni, te właśnie targi, na których można było dostać jakieś rzeczy, bo trzeba było wziąć pod uwagę, że tak normalnie księgarnie były zaopatrywane w bardzo małej ilości – książki były bardzo tanie. Tym niemniej bardzo było trudno trafić na coś, co się chciało. Kolejki były. Kolejki to były pewne uciążliwości PRL-u, no niedobre, ale tak było. Były te kartki i myśmy się przyzwyczaili do tych kartek przecież za Niemców. Jeżeli chodzi o tą pierwszą część PRL-u, to ludzie sobie nie zdają sprawy, że myśmy byli bardzo szczęśliwi w pierwszej chwili, myśmy byli bardzo radośni, całe społeczeństwo. Mieliśmy tyle nadziei, mieliśmy jakieś perspektywy. Myśmy nawet nie wiedzieli początkowo czy to aby jakaś, że to będzie ta druga niewola, czy coś, nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy jeszcze, ale byliśmy szczęśliwi, że żeśmy przeżyli. To była ogromna radość, że ludzie przeżyli.

Prowadzący: Z wolności po prostu. Z pokoju.

H.C.: Z wolności, z pokoju. To było szalenie dużo. Poza tym myśmy kochali to swoje miasto, bo jak szliśmy do niewoli, to myśmy wychodząc z Warszawy widzieli jak Niemcy burzyli ostatnie domy, które jeszcze stały w Warszawie. Przecież Hitler powiedział, że ma nie zostać kamień na kamieniu i oni to robili, wykonywali. No po prostu niektórzy nawet płakali, prawda, no, nad tą stolicą, która nigdy nie będzie stolicą. Co będzie z naszym miastem! Wtedy walczyliśmy. Czy one się w ogóle kiedykolwiek odrodzi? No może będzie jakimś peryferyjnym miastem. To co, może Kraków będzie? Może jakieś inne miasto? Ale nie Warszawa. A tu proszę, zrobiły się jakieś możliwości, więc wszyscy chętnie dawali na tą Warszawę – jeżeli nie pracę, to pieniądze i tyle zapału było właśnie w tych pierwszych latach. I proszę pana, byliśmy radośni. Ja pamiętam – pierwsze sylwestry w Warszawie w PRL-u – jakie to były fantastyczne! Ludzie się bawili całą noc. Jak się ludzie umieli bawić wtedy… ludzie się cieszyli, ludzie się bawili. To stopniowo naturalnie to wszystko następowało co było potem.

P: W ’70 już nie było tej atmosfery?

H.C.: No właśnie, już potem nie było tej atmosfery. Czyli tak bym chciała powiedzieć, że ten pierwszy okres PRL-u to chyba był, miał dużo takich dobrych jakichś właśnie stron też. Między innymi to, że ludzie mieli różne rzeczy ułatwione – ja nie mówię o kolejkach, bo to akurat nie, ale powiedzmy ułatwione były sprawy czy kolonii, czy żłobków, czy jakichś innych świadczeń, jakichś wczasów – za jaką to było cenę to ja nie mówię, ale było to, na pewno były jakieś pozytywy. Tylko że właśnie mogło to doprowadzić do tego, że później ludzie się tak zachowywali, że im się należą różne rzeczy. A wcale tak nie było. I przyzwyczaili się do tego, że właściwie „czy się stoi czy się leży, to tysiączek się należy”, bo widzieli jak pracują inni, jak pracują ich władze, władze to byli ludzie partii, władze nie cieszyły się autorytetem specjalnym, nie motywowały ludzi do takiej jakiejś właśnie pracy twórczej. Właśnie, ludzie może wtedy nawet potracili możliwości bardziej twórczego czegoś, prawda, bo i tak czy będą pracować czy tak czy nie, to dostaną te swoje pieniądze. Więc czasami ta marchewka wychodziła na, na złe. W przyszłości mówię to. Potem był taki drugi okres, kiedy już wyraźnie było widać, że marchewki jest coraz mniej, a jest dużo kija. No niestety nie unikniemy tej polityki, nie unikniemy. Tym bardziej, że trzeba powiedzieć, że jeśli chodzi o pewne sprawy, o jakieś postępowania wobec tego społeczeństwa polskiego, to było to chyba, żeby zaciskanie tego wszystkiego, tego zniewolenia następowało bardzo powolutku i żebyśmy się nie zorientowali. I rzeczywiście ludzie się nie orientowali, że w zasadzie zaciskanie stopniowo. Bo na początku wolno było właściwie bardzo dużo rzeczy.

P: Prywatna inicjatywa jeszcze działała, prawda?

H.C.: Prywatna inicjatywa była, a jakże! Poza tym na przykład wojsko chodziło do kościoła. To znaczy może nie chodzili całymi plutonami, czy… ale nie było przeciwskazane, prawda. To następowało bardzo pomalutku. Ludzie znikali, ale myśmy o tym nie bardzo wiedzieli, tylko się dowiadywaliśmy – ten znikł, ten znikł, tamten znikł. Ale nie wiedzieliśmy dlaczego, czy mu się coś stało, czy w ogóle. To stopniowo, stopniowo dopiero wszystko. Bardzo dyplomatycznie i bardzo inteligentnie. I bardzo przebiegle. Tak ja to widzę w tej chwili. Ludzie teraz mają możliwości wykazania się. Jak najbardziej! Że aż się przegina w tym wykazywaniu się, prawda, ale mają. A wtedy nigdy nie mieli tego. To była taka papka, raczej była taka.

P: A tu na Pradze? W PRL-u? Było jakoś szczególnie inaczej?

H.C.: Mnie się wydaje, że może Praga miała swoisty folklor, że ten Bazar Różyckiego kapitalny, który tutaj był, prawda, gdzie można było wszystko załatwić, wszystko dostać, prawda, już nielegalnie w pewnym sensie i właśnie ta nielegalność, która nastąpiła, zresztą ona nie nastąpiła wtedy – ona już nastąpiła w czasie wojny, za Niemców już, a potem jak był drugi okupant, to następowała taka właśnie moralność szczególna wśród ludzi, że dokopać, przekręt zrobić, wykołować, oszukać to można właśnie. Pewnych ludzi można. Czyli to też jest w gruncie rzeczy złe, bo to zmienia tą moralność, prawda, ale tak było. I właśnie ludzie tutaj na Pradze też bardzo często właśnie brali w tym udział.