This is additional content area. Learn more
UWAGA: Ten epizod możesz także znaleźć na naszym kanale na YT
Alina Matuszewska: Moja mama właściwie się … specjalnie nami, no tyle o ile, zajmowała. Właściwie z nami się tylko różne opiekunki zajmowały i, no ojciec wracał z biura, no to on … O trzeciej .. o wpół do czwartej był obiad. Kładł się trochę, no bo musiał kiedyś w końcu spać. A potem mama go pędzała na różne tam jakieś brydże, przyjęcia. No więc mój ojciec był na początku komisarzem ziemskim, później był dyrektorem banku, wicedyrektorem Banku Ziemiańskiego, i później, jeżeli, jak Bank Ziemiański został postawiony w stan likwidacji, to przeszedł do Banku Rolnego i w Banku Rolnym był dyrektorem pionu agrarnego. Ja miałam brata młodszego o trzy lata. No i była taka wychowawczyni, która się tam nami opiekowała, kolejne tam te różne były i one spały razem z nami – z tym, że, to jest taka może ciekawostka, że jak byłam … znaczy … no służba nazwijmy to, dzisiaj się tego tak nie określa, ale te służące uważały, że ta bona to jest taka sama jak one, więc dlaczego one mają ją obsługiwać. Bo one siedziały razem przy stole z nami, z tym, że moi rodzice byli bardzo nastawieni, że tak powiem, demokratycznie, więc u nas było, myśmy od dziecka byli uczeni, że trzeba być grzecznym i trzeba było się zachowywać porządnie. Z tym, że moja mama … wydawała po kolei wszystkie te pokojówki za mąż, więc … W kamienicy była taka opinia, że od pani Jasińskiej się za mąż wychodzi, więc mama nie pozwalała, żeby one na schodach tam się skubały z chłopakami. Tylko jak obejrzała chłopaka, uważała, że tego, to zaproś go, niech on siedzi. I potem wesela urządzały. Pamiętam, u nas w kuchni zawsze były wesela. Ja i brat żeśmy się dobrze uczyli, więc nas zawsze już w maju zwalniali ze szkoły i wyjeżdżaliśmy na wakacje. No więc, to może o tych wakacjach powiem?
Prowadzący: Bardzo proszę o wakacjach.
A.M.: Więc wakacje były, zawsze tak coś w zimie wyjeżdżaliśmy na narty czy coś, no a w lecie były …. więc były dwa rodzaje tych wakacji. Więc jedne, że wyjeżdżaliśmy do takich dworów różnych, do takich przyjaciół rodziców itd. I wtedy była taka teoria, że słońce zabija zarazki gruźlicy. A moja ciotka, której tutaj jest portret, tu wisi na ścianie, to była bardzo piękna kobieta, bardzo taka, którą myśmy kochali, bo ona była taka strasznie wesoła i na wszystko nam pozwalała. I wtedy ona… rozchorowała się na tak zwaną, to wtedy się to nazywało „galopujące suchoty”. I to była po prostu gruźlica, która, umierało się po sześciu tygodniach, po trzech miesiącach. I ta ciotka była na jakimś balu i wyszła potem na jakiś balkon, i złapała. I nas, tutaj gdzieś w Rudce, tu Rudka jest, tutaj było takie prywatne sanatorium, bardzo takie znane. I ciotka była w tym sanatorium, i nas tutaj przywozili, i myśmy się pod oknem, znaczy, żeby się nie zarazić, bawili i ciotka … I potem nas wysłali do Jugosławii, żeby to słońce, że jeżeli myśmy złapali tą gruźlicę, żeby to tam nas wy … I tam było koło Splitu, taka była wyspa Šolta, która należała do polskiego komandora, taki gruby był pan Bartelmus i on był właścicielem tej wyspy. No i myśmy tam, było, i oni tam organizowali takie, na nasze czasy to by to się nazywało kolonie, takie wakacje dla dzieci oficerów. Ponieważ mojej mamy brat był oficerem, znaczy, on w ogóle nie był, ale był oficerem rezerwy, bo właśnie w dwudziestym roku był był w legionach, to my jako jego rodzina, to znaczy moich dwóch ciotecznych braci, to znaczy tych Dziewałtowskich-Gintowt i ja, bo mój brat był jeszcze za mały, pojechaliśmy na tą wyspę Šolta. Byliśmy też na plaży w Sopocie. A nie, właściwie, zaraz, to było … Tak, wtedy Sopot był wolnym miastem, więc, na przykład, wchodziło się, to myśmy na przykład musieli legitymacje szkolne dawać, a ojciec, nie wiem, jakiś dowód osobisty czy coś takiego. I wtedy, zaraz, jak to było, aha – na plaży była taka pani Rochowiczowa, żona jakiegoś dyrektora, nie wiem, banku z jakiejś takiej mniejszej miejscowości, która miała takie złote koła i była taka Cyganka. No i ona na plaży różne tam wygibasy robiła, no i wszyscy panowie wpatrzeni w nią. I w pewnym momencie, ona miała takie wielkie złote koła, zgubiła takie koło, no i tam któryś z tych panów zauważył, no i wszyscy zaczęli szukać tego koła. No, wszyscy szukali, nikt nie mógł znaleźć. W końcu mój brat, który wtedy miał, nie wiem, siedem lat czy ileś, znalazł to koło. No więc oddali tej Rochowiczowej i wieczorem przychodzi posłaniec i przynosi wielkie pudło, i w tym pudle była kolejka, więc ta pani z wdzięczności. No ale rodzice byli oburzeni, kazali to pudło oddać, bo dziecko musi wiedzieć, że jak coś znajdzie, to trzeba oddać! Więc że to było niemoralne, żeby on dostał. No Jurek siedział, ryczał, płakał, bo taka piękna kolejka, a mu nie dali. No ale na Boże Narodzenie, za pół roku, rodzice mu kupili jeszcze ładniejszą kolejkę, żeby nie tego.