Danuta Kownacka: A dostawałam raz na miesiąc dziesięć groszy. Na co? Na to, na co chcę wydać. Ja kupowałam za to Karuzelę. Wszyscy znajomi, bliscy i dalsi mojej mamy, piętnowali mamę za to. „Jak ty pozwalasz na to, żeby takie szmatławe pismo twoje dziecko czytało?”. A ja go nie czytałam właściwie. Bo najciekawsze to był Pat i Patachon na ostatniej stronie. Ale zawsze był Pat i Patachon. I robili różne dziwne, śmieszne miny i były takie pęcherzyki, w których było napisane, co oni myślą. I to było dla mnie literatura najwspanialsza tego wieku, muszę z przykrością przyznać.

Prowadzący: Ale proszę jeszcze powiedzieć, czy to był tygodnik czy miesięcznik?

D.K.: To był tygodnik. Nie, to jak ja… To ja dostawałam znaczy czterdzieści groszy miesięcznie. Bo ja raz na tydzień musiałam kupić Karuzelę. Tak. To było moja potrzeba wewnętrzna.

P: Czy to było pismo o charakterze satyrycznym? Bo potem, w okresie PRL-u, też Karuzela wychodziła.

D.K.: Nie. To było zupełnie coś innego.

P: Aha.

D.K.: O, to były takie różne dla dzieci i młodzieży takie dyrdymałki różne, wiadomości. A na końcu był ten Pat i Patachon. Tamto mnie nie interesowało, mnie tylko ten Pat i Patachon na ostatniej stronie interesował. Poza tym moja mama, dbając o moją kulturę, podrzucała mi czasem Płomyczki i Płomyki. To była już literatura lepsza. Bo naprawdę tam były dobre artykuły. Ale to już trochę potem. Na razie zaczęło się od Karuzeli, jak mama się przeraziła, że ja tą Karuzelę czytuję, to zaczęła mi podrzucać lepsze pisma, już bez datków specjalnych.