Ryszard Szufladowicz: Przed wojną w Parku Praskim, okolonym Zygmuntowską, Wybrzeżem, Ratuszową i nie istniejącą, Skośną już uliczką, która biegła, mniej więcej od miejsca, gdzie są niedźwiadki do Kościoła Matki Boskiej Loretańskiej, tam w kierunku skrzyżowania Jagiellońskiej i Ratuszowej był lunapark, przed wojną. Byłem z rodzicami, byłem smarkacz, więc pamiętam mało z tego ale niektóre obrazki, to mnie utkwiły w głowie. Z kolejką wysokogórską, a więc z karuzelami, jakieś diabelskie młyny, różne rzeczy, elektryczne kolejki. I takim dominującym elementem…, i do tego lunaparku w niedziele, rodzice tłumnie przychodzili z dziećmi. No tam było multum rozrywek! Między innymi, równolegle do ulicy Zygmuntowskiej stała kolejka górska. Kolejka górska zwieńczona na górze taka bramą z zegarem, ogromnym zegarem, pamiętam. To trzeba było mieć silne nerwy, na tamte czasy, żeby zdecydować się na taką jazdę, bo to spadała, no łeb zbity, prawda, te zakręty, no pani się orientuje jak to wygląda. To była niesamowita atrakcja. W parku mieściły się również takie, powiedziałbym, wagonownie elektryczne, wagoniki, wsiadało się, no tak jak w fotelu siedzę, prawda, to dwie osoby obok, kierownica, i zderzały się ze sobą. To czasami się gdzieniegdzie w wesołych miasteczkach jeszcze pojawia, to z pałąkiem u góry, to tak jak mały taki tramwaik. Był labirynt, ciekawy bardzo dla dzieci, labirynt w kształcie stożka, ściany pięły się ku górze stopniowo, także rodzice mogli cały czas mieć bacz…, główka pracowała nie?, cały czas obserwować tą swoją latorośl, która weszła do labiryntu i miała za zadanie na sam szczyt się dostać. To się nie często udawało, bo jak labirynt, sama nazwa wskazuje, kończył się ślepo w niektórych kanałach ale rodzice wiedzieli, co ta pociecha i…i to było mnóstwo śmiechu przy okazji. No i ktoś tam docierał, jakaś tam nagroda prawdopodobnie. Były diabelskie młyny, czyli te takie karuzele, huśtawki najbardziej. Ale też i mieściły się w Parku Praskim takie punkty malutkie, gastronomiczne, że jak rodzice przyszli, a chciało im się tam zjeść, cokolwiek, jakieś drobiażdżki, raczej o charakterze cukierniczym, to można było. No i, a później, po takim, takiego parku, tradycja prawie nakazywała, szli przez bramę na Ratuszową, dokąd? Do ogrodu zoologicznego. To był taki jeden ciąg wspólny rozrywki takiej, trochę bardziej, sympatycznej i dla młodych szczególnie atrakcyjnej.