Danuta Kownacka: Najwięcej było takich drewnianych małych domów, w których były sklepiki żydowskie. I tam myśmy się zaopatrywały w takie najpotrzebniejsze spożywcze wiktuały. Jak dziś pamiętam, po prawej stronie był taki sklepik, w którym po raz pierwszy i ostatni chyba w życiu został… zobaczyłam minogi. I dopominałam się u mojej matki, żeby koniecznie kupić, bo to na pewno bardzo smaczne, bo ten Żyd zachwalał bardzo, Żyd powiedział – to pyszna rzecz jest, te minogi. Tam było mydło i powidło w tym sklepie. Ale te minogi mi zostały na całe życie. To po prawej stronie.

Prowadzący: Ale przepraszam, czy minogi zostały zakupione?

D.K.: Proszę?

P: Czy minogi zostały zakupione?

D.K.: Nie! Ku mojej rozpaczy. Teraz od kogoś się dowiedziałam, że takie minogi ktoś jadł. Ale ja nie jadłam nigdy. Może kiedyś jeszcze w życiu zjem, ale wątpię. To są takie jakby wężyki małe. I to w takim wielkim słoju było zamarynowane i on taką, takim… Jak to się nazywa…

P: Szczypcami?

D.K.: Szczypcami takimi wyciągał i ile zaważył, to tyle się płaciło. Myśmy tam szprotki kupowały u niego, wędzone jakieś ryby, ale tych minóg to moja mama nigdy nie chciała. To były moje pragnienia takie.