Halina Cieszkowska: Przez dłuższy okres mieszkaliśmy w Wilnie. Wtedy właśnie mieliśmy jeszcze normalne życie, tata był sędzią w Wilnie i mieliśmy normalne mieszkanie, nawet dość ładne. Mieliśmy fortepian na którym grywała moja mama, ponieważ świetnie grała, bo była pianistką. Może nie zawodową, ale była. No i właśnie, jeszcze pamiętam wtedy jak dostałam swój pierwszy prezent, który, który olśnił mnie po prostu – to był tak wspaniały prezent! Prezent wiązał się z niezwykle ciekawą historią mojego taty, który był zawsze człowiekiem bardzo kontaktowym (pewnie po nim to odziedziczyłam, nie chwaląc się) był bardzo kontaktowy, bardzo towarzyski i oprócz tego, że właśnie był poważnym sędzią, tym bardziej, bo w sądzie karnym, to bardzo lubił towarzystwo, lubił się bawić, był bardzo wesoły… I kiedyś przyszedł w odwiedziny do ówczesnej aktorki teatru wileńskiego, do garderoby, tam był z nią zaprzyjaźniony, więc wszedł do tej garderoby i zobaczył, że ta pani… właśnie ma przy sobie pięknego misia. No tam oprócz kwiatów, które stały, prawda, od jej wielbicieli, to jeszcze właśnie był jakiś niedźwiadek. Niedźwiadek był niezwykły, bo był po prostu wielkości małego dziecka, był przepięknie zrobiony. Jak się okazało był to rzeczywiście jakiś dar jej wielbiciela, z najpiękniejszego i najlepszego sklepu, wówczas bardzo znanego, sławnego, z Berlina – gdzie były te zabawki dla dzieci, więc miś był zrobiony cudownie! To nie są te nasze misie obecne, z tych różnych takich tworzyw, ale on był po prostu… ! Te oczy, które nie były jakieś tam guziczki specjalne, były oczami no… żywego stworzenia, te ręce miał z sukna zrobionego, zdobionego suknem, miał futerko zbliżone do futra prawdziwego niedźwiedzia, z resztą był cudowny… I mój ojciec powiedział: „Boże mój, ja mam małą dziewczynkę, córeczkę – jak ona by się cieszyła! Gdzie by to można było takiego misia kupić?” No a wtedy pani powiedziała mu właśnie, że to był przywieziony z Berlina. No i zaczęli się tam przekomarzać, tak że on chce tego misia, powiedziała: „Nooo… panie sędzio! Jeżeli by pan… spełnił moje warunki, to kto wie? Może by ten miś stał się pana własnością.” – „A jaki jest pani warunek?” – zapytał tata. I ona mu powiedziała: „Musi pan przenieść tego misia na ręku, na rękach tak jak niemowlę…” ,prawda, „…bez opakowania, po głównej ulicy Wilna”. Tą główną ulicą była ulica Adama Mickiewicza potem zmieniona wiele, bo była po tym.. potem była tam Lenina, potem była Giedymina, no teraz jest częściowo Giedymina, częściowo… krakowskim targiem jak to się mówi, częściowo właśnie została Giedymin… nie, częściowo Mickiewicza. No więc po tej głównej ulicy, która była rzeczywiście wtedy wspaniałą ulicą, bardzo nowoczesną, bardzo taką ruchliwą, prawda… Tata mówi: ” Chętnie! Zrobię to!’’ I mój ojciec szedł z tym misiem na ręku, zanim leciała cała gromada różnych takich dzieciaków tamtejszych, głównie takich pejsatych, małych Żydków w tych jarmułeczkach, bo tam było bardzo dużo Żydów w mieście wtedy. No i… „Aj waj!’’ , prawda, chwytali tego misia, starali się tam chwycić, albo dotknąć chociaż! – „Czy to jest prawdziwy?” , „To chyba jest w ogóle prawdziwy!” No jakoś to przeniósł szczęśliwie. Ja dostałam tego misia, byłam naturalnie zachwycona. No i były mowy, że ten miś to jakiś zaczarowany królewicz chyba jest, bo te oczy takie niezwykłe. I ten miś był potem naszą maskotką w naszym dzieciństwie i później, nawet doczekał się mojej czapeczki studenckiej, którą mu założyłam przed samą wojną, jak się dostałam na uniwersytet… z amarantowym paskiem. No niestety, niestety, no przeżył nawet okupację! Był gdzieś tam pod Warszawą, gdzieśmy mieszkali w piwnicy, jakoś go ludzie tam nie wyszabrowali. Także przeżył to wszystko, przeżył bombardowania, ale nie przeżył moli. Bo w końcu w takim małym, jakimś mieszkaniu w Warszawie na ulicy Mickiewicza, już po wojnie, on był w takiej małej służbówce, zalęgły się mole, to było prawdziwe jakieś tam futerko, to było prawdziwe sukno, no i rzeczywiście był już potem nie do użytku. Z tym, że gdyby wtedy były takie jakieś takie sklepy specjalne, które reperowały lalki i zabawki i tak dalej, to my byśmy misia oddali go do… to był nasz ukochany miś! Zaczarowany królewicz! No i potem trzeba było już go, chyba… o ile sobie przypominam, to żeśmy go spalili chyba, żeby te prochy gdzieś rozrzucić, bo nie można było misia tak gdzieś wyrzucić na śmietnik. Ale to już były czasy powojenne.