This is additional content area. Learn more
UWAGA: Ten epizod możesz także znaleźć na naszym kanale na YT
Leszek Zabłocki: Urodziłem się na Pradze. Z tym, że dokładnie nie pamiętam czy to było w szpitalu Przemienienia Pańskiego, czy to było w domu mojej babci na ulicy Stalowej 25, gdzie ówcześnie mieszkali moi rodzice. Więc albo w tym miejscu albo w tym miejscu się urodziłem, w każdym razie na pewno na Pradze. No i z tą ulicą Stalową byłem do 11 roku życia związany. Najpierw tam u babci pod Stalową 25, gdzie z resztą później przez cały czas chodziłem na podwórze, bo tam było podwórze takie z ogródkiem w środku, z tyłu jeszcze był taki sad owocowy. Więc od ulicy Stalowej był tak zwany front, gdzie tam mieszkali lepsi lokatorzy, z właścicielem tej, tego domu włącznie, którego on nigdy na oczy nie widział, bo on się z takim plebsem nie kumał, że tak powiem. Jak się wchodziło przez, znaczy od frontu przez, znaczy od frontu, było szereg, od ulicy Stalowej było szereg sklepów
Prowadzący: Jakie to były sklepy?
L.Z.: Tam była na przykład mydlarnia, takie były panie nazwane, nazywane mydlarkami. One, co zapamiętałem, co wszyscy wiedzieli i co nikomu nie przeszkadzało, one były protestantami, znaczy nie były katoliczkami, były luterankami. Ale ich wnuczek bawił się z nami na podwórzu, on mieszkał po drugiej stronie Stalowej i do babć przychodził bardzo często, na podwórze na którym była tam grupa młodych, to dzieci właściwie. Więc był sklep mydlarek. Był sklep pana Herszka, który był starozakonny, do którego chodziłem kupować babci różne rzeczy. Pan Herszek, zawsze jak wychodziłem już po zakupieniu towaru mówił: „Niech kawaler przekaże moje uszanowanie babci”. Ja usiłowałem go naśladować. Z jego córką i synem też bawiliśmy się na podwórzu i tez nikogo to nie przeszkadzało absolutnie. A nawet był wśród tych dzieci bawiących się na podwórzu był także syn dozorcy, on był nawet najstarszy i pan Herszek zawsze go prosił w piątek wieczorem, żeby on mu zapalił świecę, bo się zaczynał szabat.
P: Czy w piątek wieczorem zamykał wcześniej sklep?
L.Z.: Tak! Oczywiście, tak. On przestrzegał tych przepisów swojej religii. Ale to absolutnie nikomu nie przeszkadzało i nikogo nie dziwiło. Ja zawsze chodziłem po minogi do pana Herszka, i pan Herszek mi mówił: „Ja tego, my tego nie jemy, bo to dla nas są robaki, ale ja wiem, że pańska babcia to lubi” (śmiech).
P: I specjalnie dla polskich klientów sprowadzał.
L.Z.: Miał! On miał wszystko! Wie pan, to był tai kupiec, jak to, mówiono taką dyktoryjkę humorystyczną jak to, prawda, Jankiel sprzedaje w sklepie i przychodzi ktoś i chce zapałki. Jankiel daje zapałki, a klient mówi: „Ja chcę zapałki, żeby były łepki z tej strony”. Jankiem mówi: „Josek, chodź no tutaj, pan tutaj chce, żeby łepki były z tej strony, idź przynieś takie”. Josek wychodzi za drzwi, wraca z powrotem z tym samym pudełkiem (śmiech). Jankiel daje te zapałki odwrotnie i wszystko załatwione.
P: Dobry kupiec.
L.Z.: No właśnie. No to takie, takie tak zwane szmoncesy. W gwarze warszawskiej było całkiem nie mało słów pochodzących z jidysz albo nawet z hebrajskiego. Zwłaszcza ta hebrajszczyzna była w tej gwarze takiej złodziejskiej, „dintojra”- na przykład, to taki sąd był. Słowo dintojra to jest hebrajskie, oznacza sąd po prostu.
Teraz w co, żeśmy się bawili.
P: Otóż właśnie.
L.Z.: No więc głównie, albo w Indian i kowbojów, no bo poza tym chodziliśmy na filmy, na westerny. Zapamiętałem nazwiska, nazwiska aktorów, którzy występowali w tym westernach: Ken Maynard, Tom Mix (śmiech), pamiętam jak dziś. Bo tam się za 25 groszy, do tego domu żołnierza chodziło na seans.
P: Skąd taka popularność westernów wtedy wśród młodych ludzi?
L.Z.: No bo strzelali. No bo to zawsze chłopców pociągało. No bo w coś musiało, jak nie w Indian i kowbojów to była zabawa w policjantów i złodziei. Ja jednego dnia byłem policjantem, drugiego dnia byłem złodziejem.
P: Żeby było sprawiedliwie.
L.Z.: Prawie jak w życiu (śmiech)