Mieczysław Gajda: No to jeszcze dwa kawałki z Pragi. Bazar Różyckiego, no wszystko można było kupić, nawet za Niemców, wszystko można było kupić. I na tym bazarze tacy handlarze funkcjonowali, którzy handlowali. Jeden miał taki stoliczek okrągły zastawiony wszelkiego rodzaju wyrobami z gliny, na środku stał kogut, a tutaj były takie różne figurki, takie kogutki, pieski, zawiązane miały, ząbki ich bolały, kotki z piłeczką… I on stał i mniej więcej w ten sposób, najpiękniejszą warszawską mową, zachwalał swój towar: „Tu się gra się w te karasie! Amerykańska cipka gra, jednemu weźmie, drugiemu da! Kto ma żonę, kręci w jedne stronę, kto nie ma żony, kręci w obie strony! Tutaj byki do naszej fabryki, tu rozkosze za dwa grosze! Sztuknij panna kogutka w złoty ogonek, a wygrasz mydło do mycia, maszynę do szycia! Dwa stare buty, parasol rozpruty!” Co, nie idzie? Nikt nie kupuje? No to uwaga teraz: „Wielka wygrana! Uwaga! Sztuknij panna kogutka w fiutka, perliczkę w piczkę, a wygrasz oryginalne złote puderniczkie! Co, nie chcecie kupić tego? Nie pokażę nic innego!” I odchodził obrażony. A inny rozłożył wprost na tych kocich łbach gazetę i tak mniej więcej zachwalał swój towar: „Niby cuś, niby nic, niby gwóźdź, niby szpic. Tu go biorę, tam go trzymam, tu go wieszam, już go ni mam. Drobiazg, pani, taki śmnieszek, wszystko razem to jest wieszak. Co, nie chcecie kupić tego? Pokażę wam co innego. Mam tu różnych rzeczy kupę, więc pokażę wszystkim lupę. Mamy takie pieścidełko, z wierzchu metal, w środku szkiełko. Mała rączka je upiększa, ma zaletę, że powiększa. Gdy ten właśnie moment przyjdzie, że panienka za mąż wyjdzie, a zalety męża pana są zbyt małe i niestałe, wówczas tylko mojem szkiełkiem przesuwasz się nad karzełkiem i olbrzyma masz już w dłoni. Co, nie chcecie kupić tego? Pokazuję coś innego. Eksperyment! Eksperyment, plamoznik! Genialny plamoznik, usuwa wszelkie plamy. Dzieci, rozstąpta się, bo może wybuchnąć. Uwaga, szmatkę bierę. W samej rzeczy. W tej maleńkim buteleczce znajduje się ten cudowny plamoznik. Szmatkę biorę w samej rzeczy. Szmatkę maczam w onej cieczy. Wstrząsnąć przed użyciem. Szmatką trochę się poszura, znika plama… I jest dziura. Co, nie chcecie kupić tego? Nie pokażę nic innego. Do widzenia, ślepa Gienia! Kup se trąbkę do trąbienia!” To tacy byli handlarze… Nie było billboardów, neonów, reklamów, sami musieli sobą wszystko zachwalać.