This is additional content area. Learn more
Halina Cieszkowska: Ja właśnie… jak to było? To się zdarzyło wszystko w 1959 roku…59 roku? Aha, już teraz wiem. Po prostu mój mąż pracował, przez wiele lat był pracownikiem – od zarania niemal, zakładów im. Dymitrowa ,tak się nazywały w czasie PRL-u zakłady im. Dymitrowa, to było po prostu wspaniała fabryka Szpotańskiego, bardzo znana i bardzo ceniona po wojnie. Mój mąż był elektryk, więc… elektryk, więc tam prowadził jakąś pracownie i tam właśnie pracował, potem odgruzowywał tą fabrykę, potem zawsze opowiadali o tym wspaniałym swoim dyrektorze Szpotańskim, który tak potrafił ludzi… on zawsze dbał o swój personel bardzo, a jednocześnie potrafił… był świetnym psychologiem. Przychodził na przykład do pracy troszkę wcześniej, zjawiał się czasem niespodziewanie i jak kogoś nie było jeszcze przy stoisku, to pisał: „Pracę zaczynamy o 7:00”. Kładł karteczkę i wychodził. No ale dla swoich, to miał dużo… Nieżonaty, to chciał koniecznie żeby byli żonaci, jak zawierali śluby małżeńskie, to dostawali specjalną premię, bo wtedy to był już taki stały raczej pracownik, taki ustabilizowany młody człowiek. I jak się rodziło dziecko to samo. Mieli różne przywileje, ogromne w tej fabryce Szpotańskiego. No więc mój mąż, który pracował w fabryce w Szpotańskim po wojnie też, to zaczęli tam budować dla pracowników domy. I wybudowali takie dwa domy pracownicze – jeden był na Brukowej (jest w dalszym ciągu), a drugi był tutaj właśnie. Tu na tej Pradze, ja przyjechałam zobaczyć tutaj któregoś wieczoru jak tu się buduje ten dom, w którym ja będę mieszkała z moimi dziećmi malutkimi, które się urodziły i z moim mężem będziemy mieli własne mieszkanie! Więc cieszyliśmy się, że tu będzie mieszkanie, pojechałam tu na Pragę zobaczyć. Przyjechałam gdzieś tak pod wieczór, pomyślałam: „Boże, gdzie ja się znalazłam tutaj?” – to zupełnie jak w tej bajce Andersena, co to włożył gość te kalosze szczęścia i raptem się znalazł w średniowieczu – „To jakieś średniowiecze!” Latarnie gazowe, kocie łby na tej Stalowej, rynsztoki, jakaś babka wyszła z… sporo drewniaków, jakaś wyszła z drewniaku i chlusnęła, nieomal na mnie, do rynsztoku z jakiegoś wiadra! Myślę: „No straszne! Gdzie ja tu będę mieszkać?!” Wcale mi się to nie podobało. I to była taka plomba, ten dom był taką plombą właśnie, już takim nowoczesnym bardziej domem, prawda, tutaj te wszystkie inne domy nie miały dobrej, dobrej tej… nie było tych łazienek, nie było niczego. A tu już były łazienki, wszystko! No i to było to. I to mieszkanie mam od tamtych czasów, cały czas. Marzyłam o tym żeby był balkon, nawet świecę Matce Boskiej postawiłam u Marianów, ale Matka Boska widocznie przesądziła, że dzieci mogą mi wypaść na ulicę, więc dostałam bez balkonu, bez balkonu, ale bardzo żeśmy się cieszyli tym mieszkaniem, bardzo, bardzo! Jakie miłe sąsiedztwo było! Byli księża Marianie, jeszcze wtedy byli młodzi tutaj, mieli tutaj swoich kleryków, grali w siatkówkę tu zaraz za tymi murami, bardzo to było miłe sąsiedztwo wtedy. No, ale były latarnie gazowe! Naprzeciwko nie było tego domu, który jest w tej chwili, ale był ogród księży Marianów. I w tym ogrodzie było Caritasowskie przedszkole i te zakonnice tam się bawiły z tymi dziećmi, słowiki jeszcze śpiewały w tych krzakach, które… wśród drzew, których teraz już nie ma, bo jest dom na przeciwko. Były kwiaty, był słowiki, były drzewa pięknie kwitnące, było bardzo miło naprzeciwko. Zaczęłam tą Warszawę, zaczęłam cenić. Byłam zauroczona takimi starymi, tymi starymi podwórkami i tymi starymi domami, tymi różnymi przejściami takimi starymi i tymi… te gazowe latarnie mi się strasznie podobały! Przychodził ten pan, jak tylko był taki zmierzch, jak w tej chwili i na takim… z takim długim, ja jak nazwałam bumbicygu – to był taki długi kij, tam to było zamontowane takie coś i on tam zapalał te latarnie tak podnosił do góry to i zapalało się tak te gazowe latarnie. Przez jeszcze długi czas to było wszystko, te latarnie. Poza tym tu byli ludzie tacy jacyś swojscy. Ja się tu poczułam swojsko, bardzo swojsko. Zaraz na początku podobała mi się ta swojskość Pragi, że tutaj byli tacy, no właśnie, tacy swoim ludzie. I ci rzemieślnicy, którzy tutaj byli, byli nadzwyczajni! Był taki szewc, którego już dawno, dawno nie ma, który opowiadał o swoich jakiś historiach jak on był jeszcze pod zaborami gdzieś, jak on gdzieś był… zwiedzał Syberię, ale nie że był wysłany, tylko po prostu tak na wczasy. I mówił: „Szanowna Pani” zawsze, „Szanowna Pani”, „Dobrodziejko” i „Szanowna Pani”. Może on z Galicji pochodził? Nie wiem. O był takim szewcem, już dawno, dawno go nie ma, na Stalowej. Potem na Stalowej miałam, to się miało swojego, swojego szewca, swój ulubiony sklep i tak dalej. Tak można było mieć właśnie. I tak miałam właśnie swoje ulubione sklepy tutaj też na Pradze, miałam taki ulubiony sklep na rogu Czynszowej i mojej tej… i Stalowej i jeden z licznych sklepów tutejszych branży, jak to się kiedyś mówiło, kolonialnej, a już potem się mówiło w PRL-u spożywczy i tam była taka pani Jadzia. Było tam dużo, były tam trzy panie, była kierowniczka, była pani Jadzia, ale pani Jadzia była wyjątkowa, bo ona było wyjątkowo sympatyczna do wszystkich – i do dzieci i do starszych ludzi, i taka była zawsze uśmiechnięta i to ją jakoś wyróżniło. A tym bardziej ją wyróżniłam jak zobaczyłam, że ona, że jak jadę 4, wsiadam w 4 – bo wtedy 4 chodziła stąd, 4 to jest historyczny tramwaj… ja zauważyłam, ze pan motorniczy w pewnym momencie lekko przyhamowuje jak wyjeżdża z przystanku następnego, znaczy na rogu mniej więcej Konopackiej, że on troszeczkę, jak to się mówi, przystopowuje i zaczyna machać komuś, kto na parterze, przez okienko tam tej kamienicy macha mu, okazało się, że to pani Jadzia! I to jest bardzo miłe małżeństwo! Już dochowali się czworga dzieci, często ich widuję w kościele. No przykro mi jest jak teraz idę Wileńską, coraz więcej jest puste i napisane: „Lokal do wynajęcia” , „Lokal do wynajęcia”, w ogóle doszłam do wniosku, że Praga traci w tej chwili swoje oblicze. Bo ona miała oblicze swoje charakterystyczne handlowo-rzemieślnicze. Ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Rzetelnego rzemiosła i rzetelnego kupiectwa. A w tej chwili właściwie ona miała być niby nowoczesna, zostało stworzone całe to takie jakieś , ośrodek tej nowoczesności na ul. Radzymińskiej chyba, czy na Ząbkowskiej? Na Ząbkowskiej tam, na Ząbkowskiej są te nowe… jest nowe osiedle, tam osiedlono dużo ludzi, ciekawych ludzi tam się dużo osiedliło i się usiłuje właśnie zrobić z tej, z tej Pragi coś takiego nowoczesnego, ale jakoś to chyba na razie nie wychodzi, w końcu straciła tamto oblicze, nowego to właściwie jeszcze nie ma no i nie wiem co to z tej Pragi będzie w ogóle. Nie wiem. Ja jestem zmartwiona tym, jestem zmartwiona po prostu. I bardzo się cieszę jeżeli staramy się jeszcze po prostu i pamiętać o tej starej Pradze, która jest bardzo charakterystyczna przecież.