Stanisław Zalewski: To obok mnie, na Pradze, tam, gdzie teraz jest Park Praski, to było wesołe miasteczko, tak zwane Sto pociech. To wejście było od strony ulicy Zygmuntowskiej, bo tak się nazywała ta arteria, teraz to jest Aleja Solidarności. I od Placu Weteranów, tam, gdzie stoi kościół św. Floriana, była uliczka prowadząca na brzeg Wisły dosłownie. I od tej uliczki było wejście do tego wesołego miasteczka.

Prowadzący: Co się tam znajdowało?

S.Z.: Więc, proszę pana, bilet kosztował, pamiętam, trzydzieści groszy. A dlaczego? A bo na niedzielę ja, jako już ten starszy, dostawałem złotówkę i brat też, od ojca. A złotówkę, co myśmy mieli, no więc bilet trzydzieści groszy. Oczywiście tam wszystko to, co obecnie. Beczka śmiechu, gabinet luster, diabelski młyn, strzelnice, jakieś inne tam atrakcje, kolejka górska, na przykład, która była… Oprócz tego na wolnym powietrzu była estrada i był jakiś występ. Jakieś siłacze, jakiś skecz teatralny. I po tym przychodziliśmy na obiad.

P: Ale zaraz, a skocznia?

S.Z.: Proszę?

P: Skocznia?

S.Z.: A spadochronowa? Ale to była już po wojnie. Po wojnie.

P: Po wojnie?

S.Z.: Po wojnie. Przed wojną jej nie było. Ona została skonstruowana po wojnie przez Ligę Obrony Kraju. Znam tą skocznię, bo tam chodziłem. I kiedyś nawet była mała awaria, ale skończyła się szybko i szczęśliwie. Bo to nie była skocznia. Tam się wchodziło na górę, oczywiście każdy mógł pójść, przypinano spadochron, spadochron, czasza spadochronu była na lince i faceta na lince spuszczano tylko (śmiech).

P: Trochę takie oszukane.

S.Z.: Oszukane, ale to był. Wracaliśmy do domu na obiad, po obiedzie nam zostawało siedemdziesiąt groszy. Do tam, gdzie jest teraz aleja, która prowadzi do zoo, to tam stał budynek, który nazywał się Dom Żołnierza. I w jednej części tego Domu Żołnierza było kino, kino non stop, młodzież szkolna płaciła dwadzieścia pięć groszy i można było oglądać dwa filmy. Z reguły to jeden film to był jakiś przygodowy, podróżniczy, myśmy nazywali, że to jest kowbojski, tak w żargonie chłopaków, a drugi film to jakiś taki obyczajowy, melodramat, coś innego, to myśmy nazywali kochający. I tak kombinowaliśmy, żeby być raz na filmie kochającym, a dwa razy na tym filmie przygodowym.

P: Ale no to nielegalnie.

S.Z.: Nie. A teraz powiem, dlaczego. Bilety były sprzedawane w ten sposób, że na bilecie był numer seansu – pierwszy, drugi, trzeci, czwarty. I był pan, bo to było na dole, i była piętro… I był taki pan, który obserwował. Jeżeli nie było frekwencji, to on sobie spał i można było oglądać nawet ile się chce. Ale jak zobaczył, że już zaczyna się robić, to chodził i sprawdzał, prawda, który numer kto ma. Także myśmy ich nie widzieli. A ja miałem te fory, że ja chodziłem za darmo, bo obok mnie, czyli tej posesji Olszowa, w kierunku portu praskiego, był budynek, gdzie stał pluton żandarmerii. I tam mieszkał pan, nazywał się Piórkowski, a jego syn to był Heniek, chodziliśmy razem do szkoły, i oni pilnowali tego Domu Żołnierza. Tam był posterunek wojskowy zawsze. I teraz ci żandarmi, dowódca, on był dowódcą tego posterunku, to miał specjalną kartę, po okazaniu której dostawał dwa darmowe bilety w kasie. To ja zawsze Heńka, mu się tam koło niego kręciłem, i żeśmy razem szli i oglądali. O, tak to wyglądało za młodych lat.

P: A jeszcze te filmy mnie interesują.

S.Z.: Tak.

P: Pamięta pan jakieś tytuły? Albo może pierwszy? Albo jeden z pierwszych filmów, jakie pan widział?

S.Z.: Proszę pana, mnie głównie interesowały westerny i do dzisiejszego dnia. Wczoraj na przykład oglądałem western, stary jak świat, Zawodowcy. Piękny western, klasyczny western. Dlaczego westerny? Bo na westernach to jest czarny charakter, jest biały charakter i z reguły dobro zwycięża zło, no i są dziewczyny z saloonu, wie pan. Cała atrakcja jest (śmiech). Przynajmniej jak się ogląda, poza tym piękne plenery, piękne konie, mustangi, preria…

P: Muzyka.

S.Z.: Indianie, no muzyka piękna. Także to były takie filmy, które… I to przełożyło się, bo każda ulica prawie na Pradze miała tak swoją ferajnę.