Stanisław Zalewski: Ja jako młody chłopiec, bo dorośli to mieli swoiste grono znajomych, ale to ja młody chłopiec to stykałem się  z tymi domokrążcami, którzy przychodzili. Dwa, z chłopcami z rodzin żydowskich, z którymi razem żeśmy biegali nad Wisłą, razem łowiliśmy ryby, razem chodziliśmy do kina, po prostu nie było różnic, czy on jest Żydem, a ja jestem, prawda, Polakiem czy też innym. Tak dla pana informacji, obok mojego domu na Olszowej 6, pod numerem cztery, tak, było tak zwane PKU. Powiatowa Komenda Uzupełnień, obecnie WKR. I tam w czasie bombardowania zbombardowano pozostałe księgi, gdzie byli wpisani ludzie, którzy byli wzywani do wojska. I myśmy te księgi brali i chowali u siebie, bo mówią: To się przyda. Wyjmowaliśmy z gruzów, tam obok mojego mieszkania była taka buda, o właśnie tam, gdzie taki pan robił kajaki, taki strych. Ale nasz ten trud na nic się zdał, bo ten dom ocalał z pożogi wojennej, ale rozebrali go Rosjanie po wojnie, już jak było oblężenie Warszawy, bo im przeszkadzał do stanowisk artyleryjskich. I to wszystko zostało zniszczone. To tam była rubryka: Stanisław Zalewski, urodzony 1 października 25 r., wyznania rzymskokatolickiego. Pan Icek Abramowicz, urodzony tego, wyznanie mojżeszowe. Taki i taki, wyznanie prawosławne. Nie było Żyd, Polak, Ukrainiec, tylko klasyfikowano według wyznania. Ja to znam, bo żeśmy czytali te właśnie zapiski tam. Nie było Żyd, Polak, ktoś inny. Z tym że na ulicy tej Szerokiej były sklepy, gdzie było dużo tych żydowskich i na ulicy Sierakowskiego, tu bliżej rzeźni był, no, budynek, bursa, tak nazwijmy, gdzie byli Żydzi. Nawet były, była ichnia ta organizacja, Bund. To tam było, proszę pana, siedziba. Ale nie było, proszę pana, jakichś takich, bo ja wiem, wyskoków, ekscesów, bij Żyda parszywego, wypędzić z Polski i tak dalej. Owszem, były sklepy żydowskie, to tylko na polskich sklepach były wywieszane kartki, że bojkotujcie sklepy żydowskie, prawda, a kupujcie tylko w sklepach chrześcijańskich. Ale takich, wie pan, rozróbek, jak były w innych dzielnicach, bo słyszałem, że chodzili, bo tam chłopaki mówili, że jego kolega w tamtej ferajnie to gdzieś chodził i rzucał kamieniami w wystawę sklepów żydowskich. Naprawdę, przynajmniej za moich czasów, tego nie było.

Prowadzący: A te kartki dlaczego wywieszano?

S.Z.: A bo to była konkurencja. Wie pan, trzeba przyznać, że społeczność żydowska to jest społeczność, no,  ustawiona na handel. Przecież Gęsia, Zamenhofa, inna, bo ja pracowałem później kilka lat w getcie warszawskim w warsztacie, także znam dokładnie… A i przed wojną przecież ten domokrążca, po co on skupywał te marynarki? Bo to były robione z wełny. I tu, tam w środowisku żydowskim były specjalne pracownie, naprawdę w nędznych warunkach, gdzie gręplowano, czyli rozdrabniano tę marynarkę, oczywiście wycinano podszewkę, guziki, na włókna i z powrotem z tego tkano materiały do roboty. Z tym że to były tak zwane samodziały.