UWAGA! Ten epizod możesz również znaleźć na naszym kanale na YT

Ryszard Osiński: I jeszcze pamiętam te czasy jak zacząłem już chodzić z dziewczyną, miałem 15 lat, zawsze na Białostocką chodziłem. Mam tu też zdjęcia moro Zakładów Spirytusowych Monopolowych. I zawsze na spacerek, bo tam krzaczki takie, koneser, a kiedyś były zakłady spirytusowe. I były od muru 2,5 metra mniej więcej trawniki, dopiero był chodnik. I zawsze co idę z tą dziewczynką, miałem 15 lat, patrzę, flacha! Pyk! Przed nosem. Spirytus. Patrzę, punktualnie 8. No nic, wziąłem, dałem ojcu no i zacząłem bez przerwy o godzinie, ktoś nie odbierał po prostu. I robili w tej zasadzie, że nie wynosili, tylko na trawnik, to butelka wódki się nie zbiła. No i parę zebrałem. A obok zakładów spirytusowych, tam gdzie jest przedszkole, mam tu zdjęcia, jest budynek monopolu, gdzie były zakładowe mieszkania i tam dyrektorka mieszkała. No i właśnie było takie zdarzenie, że hydraulicy byli nawiani, źle coś zmieniali rury, nie wiem czy specjalnie czy tego, i dosłownie przez jakieś 15 minut gołda, czy spirytus, w kranie leciała. Było i to w ekspresie było wieczornym. Bo była taka zasada w spirytusowych jak ktoś robił, mi opowiadali, to aby przed wejściem flachę walnąć, bo można było na zakładzie, i szybko abyś 5 minut przed wejściem przez portiernię jeszcze trzeźwy przeszedł, a dopiero już później go tego. Było też takie zdarzenie, że… no już ja miałem, ja wiem, ze trzydzieści parę lat, jak miałem akurat sklep monopolowy koło swojej bramy Ząbkowska 30, i kiedyś ubrania robocze to były takie niebieskie, granatowe, takie ciemne. A już jak ktoś był w fartuchu, to był jakoś brygadzista, czyli wyższej takiej rangi tego. No i patrzy, stoi w takim fartuchu właśnie tak jak brygadzista tym roboczym przed sklepem monopolowym: „Proszę pana, gdzie tu jest monopol?”, ja mówię: „Proszę pana, ma pan tu przed nosem wystawę, no tu jest sklep monopolowy!”, mówi: „Panie, mnie chodzi o zakład spirytusowy!”. Po prostu tak się nabomblował przed wyjściem, a wyszedł coś sobie może kupić w fartuchu roboczym i po prostu mu się tak, tak już go rozebrało, że tego. No jeszcze był lepszy, bo dużo u mnie było takich, co sobie handlowali trochę wódką. No i były te pewne zakazy takie. Po prostu raz tylko w tygodniu była dostawa, a później ile, godzinę, półtorej, tak ludzie wykupili, że już wódki nie było, jeszcze nie było na kartki. No i była taka artystka, u mnie tam mieszkała na Ząbkowskiej 30, taka Zdzisia, wyszła przed bramę, mówi: „Mam 10 flaszek”, mówi: „No nie będę do wieczora czekać, chciałam to opylić, żeby sobie łyknąć tego”, a tu już była godzina 12, ludzie czekali na dostawę do sklepu i przeważnie to ci ze wsi się ustawiali, kolejarze z takimi dużymi torbami brązowymi przez pasek tak pół, to kolejarze takie nosili kiedyś duże takie torby te. No i ich się naustawiało od cholery i trochę ludzi tego. Mówi „Czekaj, Rysiek, ja zaraz coś zrobię, żeby puścić tą wódkę”. Poszła na swoje piętro przez okno, a ona akurat miała okno na 2 piętrze na wprost tego sklepu. Mówi: „Ludzie! Na chuj wy stoicie! Teraz mówili, że jest zakaz gorzały! Sobota, piątek jest zakaz, wstrzymanie wódki! Po co wy stoicie!”. I ona szybko zeszła na dół, też stałem z nią przy bramie no i wszystko tak zaczęło już od tej kolejki się, bo uwierzyli jej. No i mówi: „Panie, gdzie tu można jakąś buteleczkę coś kupić? Na mecie?”, no ja mówię: „Tutaj panie”. Po prostu w 5 minut wszystko te kolejarze jak kupili. Dosłownie za minutę to były stare 25, takie długie jeszcze, co mieli takie tu kółeczka takie, że stawiał, żeby się nie złamał w pół. Dosłownie oni już pokupowali od niej, a tu dostawa wódki jedzie z zakładów spirytusowych – to jest 50 metrów od tego sklepu. Jak zaczęli kurwić… „Panie, gdzie ta kurwa stara jest! Kurwa! Tu wódkę przywieźli, a my żeśmy musieli jej podwójnie płacić”. Ale w 5 minut sprzedała. Tak zrobiła. No i jeszcze też mi opowiadali, że babka, która miała sztuczną pierś robiła w zakładach spirytusowych, tylko ktoś ją tam nagrał później, nadał, i w piersi po prostu. Miała trójeczkę, ale po trochu ten spirytus… miała sztuczną tą plastikową, że tak już jej zrobili jakoś tego, że se wlewała i wynosiła to. Złapali ją później. Tam po dwóch, trzech latach to tak podliczyli ją od kiedy zaczęła pracować, tak tyle tego. No ale były różne sposoby. Tu było jeszcze też dobre. Markowska, kiedyś lata ’60, ’60 parę, miała kocie łby. I największe takie samochody, najcięższe, to były kiedyś żubry takie, przed starami. I one wyjeżdżały z zakładów spirytusowych już załadowane i były w tych skrzynkach drewnianych. I jeszcze taka kratka była drewniana, żeby butelka po prostu wystawała, żeby nie brzęczały, żeby się nie biły. Akurat wyjeżdżał ze spirytusowych i dosłownie robił skręt, i w Markowską po tych kocich łbach. Zaczym ten żubr się rozpędził, to na przyczepę wskakiwali tego i dosłownie z pasami takimi na przyczepę, za pasy i wyskakiwali. Zaczym dojechał, się rozpędził do Kijowskiej to po tych kocich łbach…

Prowadzący: Nie mieli jakiejś ochrony na przykład?

R.O.: Nie! Kiedyś na stłuczkę jak coś tego, jak im coś zabrakło wódki, to… przecież oni sami sobie też brali. To później tak rozpiski robili, że na stłuczki i tego. No ale już później zmienili trasę, bo im za dużo brakowało, i już te żubry z przyczepą wyjeżdżały już Ząbkowską. Nieraz stanąłem, czekałem na autobus, to dosłownie były rolki kiedyś metalowe, te taśmy jak butelki, to tak śpiewały, tak śpiewały jak butelki, bo to jedna o drugą brzęczały, chociaż kratki były co wystawały, ale raz wyżej szło, raz później niżej, to mimo woli no.