Teresa Szubiakiewicz: Proszę pana, na cycku to ja jeździłam, bo ja byłam niedobra dziewczyna. Ja jedna z siedmiu sióstr, nie powinnam się przyznawać, dostałam dwa razy od ojca lanie. Pewnie ojciec bardziej się przejmował niż ja, ale byłam taka…

Prowadzący: A za co? Co pani przeskrobała?

T.S.: Proszę pana, jeżeli uważałam, że jestem niewinna a ojciec mnie zwracał uwagę, to byłam wściekła! I za nic nie przeprosiłam. Bo moje siostry leciały, jeszcze wtedy się rodziców w rękę całowało, prawda, pocałowała tatę w rękę i było dobrze, a ja nie. No więc czasami siedziałam tak właśnie pamiętam jak na krześle, a ojciec mnie tu i proszę pana, za jazdę na cycku tez dostałam. Wie pan co to cycek?

P: Ale powiedzmy.

T.S.: Z tyłu było, z tyłu był… taki, taka, jak to nazwać…no kula, nie kula, coś takiego, gdzie można było usiąść. Oczywiście, że tam tylko chłopaki siadali, ale ja byłam jak chłopak i siadałam. I pętla tramwaju, teraz jest pętla, kiedyś chodziła 4 i 32, umówmy się. I pętla tramwaju była róg Strzeleckiej i Szwedzkiej, tak przed, jak się zaczyna fabryka Schichta to tu była taka, teraz się tu buduje przystanek metra, w tej chwili już jest, bo jechałam na cmentarz wczoraj nawet na Bródno i widziałam, to tam. I myśmy, ponieważ przed naszym domem był przystanek, no to my dzieciaki na cycku z chłopakami ja do Strzeleckiej a później się już wróciło pieszo i za to też oberwałam. Jeszcze o godzinie 10 wieczór, proszę pana, zamykało się ramy warszawskie, prawda i Stalowa 50 też się zamykało bramę. I ojciec kiedyś powiedział, że wszyscy mamy być o 10, przed 10 w domu. No to ja dlatego, że nakazał, tylko dlatego, bo żeby inaczej ze mną… ja dlatego mówiłam, że ja swoim dzieciom nigdy nie będę nakazów robiła, tylko będę rozmawiała.

P: Bo przynosi czasami to skutek odwrotny.

T.S.: Odwrotny. Zależy jaki charakter, prawda no. Jak ja usłyszałam, że ojciec: „O 10 tu wszyscy !”, prawda, to ja czekałam, ja byłam za dziesięć 10, ja czekałam pod bramą, o 10 dzwonek! (śmiech)

P: No to już jest premedytacja.

T.S.: Wchodziłam, oczywiście dawało się tam grosze pani gospodyni lub dozorczyni, bo tak się mówiło: dozorczyni, nie gospodarz, prawda, pani Krawczykowej i wchodziłam do domu, no i ojciec się wściekał. A moje rodzeństwo jeszcze, ponieważ ja starałam się wtedy tak po cichutku za klamkę wziąć to jeszcze tam, nie zawsze, raz pewnie mi zrobili tak, poukładali na tych drzwiach pokrywy wszystkie od, wie pan i ja wchodzę a tu ruuuuu! No i, i wszyscy w śmiech oczywiście. Także kawały sobie też robiliśmy, ale to było na poziomie, naprawdę.