UWAGA: Ten epizod możesz także znaleźć na naszym kanale na YT.

Jan Rybak: Przy ulicy Jagiellońskiej, róg Floriańskiej, tam, gdzie dzisiaj jest chyba siedziba biskupa Hosera, jest tablica pamiątkowa, że to było przytulisko powstańców z sześćdziesiątego trzeciego roku. Oczywiście to przytulisko było w pewnym sensie pod opieką też naszej szkoły. Więc pani prowadziła nas do przytuliska, żeby z tymi powstańcami nawiązać kontakt. Ale taki kontakt rodzinny. To po pewnym czasie, po dwóch-trzech wizytach, to już każdy miał swojego dziadka. Już dziadek był, już mama jak coś tam piekła, „Mamo, i dla dziadka też”. Bo jak żeśmy… A myśmy, raz, co najmniej raz w tygodniu nas tam pani prowadziła. Oni… siadaliśmy wtedy na kolanach, oni mieli takie fajne długie brody, głaskaliśmy te brody, oni opowiadali o powstaniu, o swoim życiu… No, to byli panowie wiekowi, każdy już miał przygotowany grób na Powązkach w kwaterze generała Toczyskiego, piękna kwatera, tylko nie było daty śmierci. Oni mieli czamary, takie trzy czwarte marynarki, czerwone lampasy, granatowe spodnie z lampasami, stopień porucznika każdy miał, tak jak dzisiaj powstaniec warszawski, ja byłem strzelcem, teraz jestem porucznikiem, no, piękne rogatywki… W ogóle myśmy byli zakochani w tych mundurach! Największą radością to było: „Dziadku, daj czapkę założyć!”. No jak się założyło dziadka czapkę, nie było fotografii wtedy, Kodak B był taki malutki, no uszło to pamięci, nawet i niewiele jest fotografii powstańców sześćdziesiątego trzeciego roku. Ci powstańcy, po pierwsze, mieli swoje przytulisko, po drugie – mieli ochronę zdrowia, po trzecie – mieli pełne wyżywienie w tym przytulisku, po czwarte – mieli wyposażenie finansowe, i to niemałe. Niemałe, bo to tak ja… ojciec mi mówił, bo ja to po prostu w jakiejś tam rozmowie kiedyś to padło, że mieli około sześćdziesięciu złotych. To już było bardzo dużo, bo pensja na poczcie gdzieś, to była sto sto-dwadzieścia złotych. To już były duże pieniądze. Poza tym był ustalony ceremoniał wojskowy pogrzebu. Także szacunek dla tych powstańców i opieka była absolutnie pełna. Opieka była bardzo dobra, oni byli zadowoleni z tego miejsca, że tam są, nie było jakichś swarów, no nie wiem, no to oczywiście, dzieciaki tego nie wyczuwały, ale któryś by z dziadków tam coś tam powiedział, wie pan, czy burknął na tą siostrę, a ta siostra zawsze jak podchodziła, myśmy też dostawali, mleczko albo kakałko, jak żeśmy przychodzili. Także myśmy też byli częstowani tam. I on na ten kult, wie pan, zasługiwał. Mój ojciec był piłsudczykiem z krwi i kości. On by za Marszałka oddał wszystko. Był ochotnikiem. Miał papierosa, którego dostał od Marszałka, nie wypalił, nie ruszył.

Prowadzący: A w jakich okolicznościach tata dostał papierosa od Piłsudskiego, mówił coś o tym?

J.R.: Proszę pana, ojciec był ochotnikiem Bitwy Warszawskiej. Jako gówniarz, chyba miał czternaście lat, wie pan. No i wtedy przyjmowano, wie pan, pospolite ruszenie było. I Marszałek tym, proszę pana, żołnierzom dziękował za udział w bitwie. To nie, no nie wszyscy. No i miał… Adiutant podawał mu papierośnicę za papierośnicą i on częstował tym papierosem.

P: Nie dosyć, z punktu widzenia dzisiejszego i poprawności politycznej, nie dosyć, że wykorzystywano dzieci w działaniach wojennych, to częstowano jeszcze ich papierosami.

J.R.: Traktowano jako ludzi dorosłych. Wie pan, zdecydowałeś się wziąć udział w wojnie, to jesteś dorosły.