Edward Liszewski: I patrzymy, na początku roku, drzwi klasy się otwierają, wchodzi jakaś baba – mogę tak powiedzieć – która trochę śpiewnym akcentem karze nam usiąść , zająć miejsca, ręce położyć przed sobą, chłopakom, gdzie niektórzy już mieli osiemnaście lat i dziewiętnaście – byliśmy zróżnicowaną klasą, bo te powojenne roczniki, to u nas byli i tacy, którzy i brali udział w Powstaniu Warszawskim, był jeden który był w brygadzie generała Maczka na Zachodzie i takie maluchy jak ja, które miały czternaście lat, jak przyszedł rok za wcześnie do liceum… „Ręce przed sobą i ani mi się ruszyć! Jeżeli ktoś się ruszy, natychmiast za drzwi!” Nikt nie był przyzwyczajony do takiego rygoru! Rzeczywiście, co który się poruszył – „za drzwi!” , „za drzwi!” I się okazuje, że z dziesięciu, na tej pierwszej już lekcji, wyleciało za drzwi na korytarz. Blady strach padł na towarzystwo, tym bardziej, że wykładowczyni była nadzwyczajną, a jej śpiewny akcent nam się wcale nie podobał. Okazało się, że była to… przynajmniej my tak to wiedzieliśmy… że była to Rosjanka o nazwisku pani Kozakowa, która kończyła wydział matematyki na Uniwersytecie Petersburskim, rzeczywiście uniwersytet znany, uniwersytet sławny, być może, że ona była znakomitą matematyczką, natomiast po „Dziadku”, po „Papraczu”, który od gałganów wyzywał, ale żeśmy go szalenie kochali… Taka osoba nie mogła mieć nic do powiedzenia! Męczyliśmy się z nią chyba miesiąc, żadnych rezultatów z matematyki, a matura się zbliża. W końcu, w pewnym momencie i tu muszę podkreślić – bez żadnej umowy między nami, bez żadnej organizacji, to jakiś impuls był w klasie – przy jednej z matematyk kiedy wyrzuciła ucznia Kiemieńskiego –pamiętam – za drzwi, za to, że ręce schował z blatu biurka, wyrzuciła go za drzwi i cała klasa, koło 40 uczniów wstała i wyszła z klasy. Wszyscy co do jednego! Jeden Cybulski Jasio, który siedział przez chwilę i ręce trzymał jak należy, ale widocznie o niebieskich migdałach myślał, został w klasie i nie wiedział co się dzieje, bo wszyscy wstają, po czym do niej mówi: „Przepraszam, panie profesor, czy my mamy wszyscy wyjść z klasy?” , ona mówi: „A jak sobie chcesz!” – „No to ja wyjdę” i też wyszedł. I została sama w klasie. Minuta –dwie, drzwi z trzaskiem się otwierają, ona z dziennikiem pod ręką wyskakuje na korytarz, do pokoju nauczycielskiego, a my spokojnie, bez słowa, z powrotem do klasy. I najlepszy matematyk, bo nas było dwóch najlepszych matematyków w klasie, Przyjęcki, co z resztą potem skończył wydział matematyki na uniwersytecie, na uniwersytecie i Buchracki Tadek, znany pani, to też jeden z najlepszych matematyków. Przyjęcki zajął miejsce za katedrą i zaczął nam wykład z matematyki, z jakiejś zaległej lekcji, którą pewnie jako jeden z nielicznych zrozumiał, zaczął nam mówić, i po kilku minutach drzwi się znów otwierają , wpada Bieżoń, Błońska – nasza wychowawczyni, Kozakowej nie ma – tylko te dwie osoby, ze zdziwieniem, widziałem, że ich zaparło! Klasa zamiast szumieć, wrzeszczeć, siedzi , wszyscy spokojnie siedzą, gęby rozdziawione patrzą na Przyjęckiego, Przyjęcki prowadzi wykład z matematyki. Bieżoń zaczyna, od razu jakoś z tonu zszedł, na początku coś do nas krzyknął: „Do czego to podobne?!” Potem zaczyna się wyjaśnianie, gospodarzem klasy był wtedy Gąsiorowski Edek też Edward, zaczął wyjaśniać o co chodzi. Był Kruszewski przewodniczącym ZMP, wszyscy przynależeli do ZMP, nie można było wtedy inaczej, potwierdza, że taka jest sytuacja. Później ja trzeci zabierałem głos, jako prymus klasy, mnie wywołali do tablicy co ja na ten temat myślę, ale odparłem identycznie: „Z taką panią matematyki się uczyć nie potrafimy. My musimy… my chcemy prosić, kategorycznie prosić, oczywiście nie żądać, żeby nam zwrócono Dziadka”. Ja dlatego tak szeroko o tym powiedziałem, bo w tym czasie, to można było traktować jako strajk uczniowski. Cała klasa odmówiła wzięcia udziału w lekcji matematyki i to nie jakiejś tam nauczycielce tylko absolwentce wydziału matematyki Uniwersytetu w Petersburgu, w Petersburgu? Nie w Petersburgu… w Leningradzie! Przepraszam. Stare nazwy mi po głowie błądzą. To można było potraktować jako… za mniejsze rzeczy ludzi pociągali do odpowiedzialności! Tylko dzięki Bieżanowi, dzięki Błońskiej, dzięki ich staraniom, zabiegom, o których ja nie wiem, okazało się, że zatuszowali tą całą sprawę, nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. Czeka nas następna lekcja z matematyki, drzwi się otwierają – Dziadek!